Historia rodziny

 Historia Rodziny Dobrzyńskich

Zabrze, 2022.

Ćwierć wieku temu ojciec mój,  Janusz Dobrzyński senior, syn Mirosława „Dla potomnych informacje na temat pochodzenia i pewnych wydarzeń z historii postanowił spisać”.

Ja, Janusz junior, od dwóch lat, korzystając z możliwości, jakie daje Internet, odkrywam kolejne fakty z życia przodków.

Aby nie umknęło to i pozostało dla wspomnianych wyżej potomnych, postanowiłem, że nie będę pisał historii na nowo. Dokonam tylko korekt i uzupełnień (czerwoną czcionką) w poniższych zapiskach mojego Taty.

Wszelkie informacje pochodzą z akt parafialnych oraz z zawartości teczki wywodowej, którą zdobyłem w Archiwum Państwowym w Żytomierzu na Ukrainie oraz materiałów z  Rosyjskiego Państwowego Archiwum Historycznego w Petersburgu,  jak i ze wszystkich możliwych zakątków Internetu.

Zabrze, 1996 r. i lata kolejne

Dla potomnych informacje na temat pochodzenia i pewnych wydarzeń z historii postanowił spisać Janusz Dobrzyński syn Mirosława.

Z opowieści rodzinnych wynika, że rodzina Dobrzyńskich wywodząca się od Andrzeja syna Szymona zamieszkiwała we wsi Woźniki Ziemi  Mielnickiej, Województwa Podlaskiego,

(w obecnych granicach na trasie Siedlce- Siemiatycze), pieczętowała się herbem Jelita.

Majątek Woźniki wg podań został nadany naszemu przodkowi przez Króla Polskiego za zasługi w wojnach tureckich.

W posiadaniu naszej rodziny jest pismo Herbowe a właściwie jego odpis.

Jest to urzędowa kopia kopii na papierze czerpanym, ze znakiem wodnym orła dwugłowego, datą 1857  i napisem wodnym.

(Oryginał prawdopodobnie sporządzono w 1854 r.).

 

Odpis ten w języku rosyjskim sporządzono 12 lipca 1915 roku pod nr 55, z pieczęcią owalną Powiatowego Dubieńskiego Urzędu Politycznego.

 Otrzymała go siostra mojego dziadka Rafaela Dobrzyńska córka Franciszka Salezego.

 

Tłumaczenia z języka rosyjskiego, chyba dosyć wiarygodnie, aby oddać treść dokumentu dokonałem

12 czerwca 1991 r.  (Janusz- prawnuk Franciszka Salezego).

Zarządzenie Jego Cesarskiej Mości

Cesarza Wszechrosji

Urzędujący Senat Wołyńskiego Szlacheckiego Zebrania Delegatów- zgodnie z zarządzeniem Jego Cesarskiej Mości wysłuchał notatki ze sprawy o szlachectwie rodu Dobrzyńskich przedstawionej przy raporcie Wołyńskiego Szlacheckiego Zebrania Delegatów z 20 marca 1854 roku zapisanej pod nr 1755.

Stwierdzono:

W sprawie tej wiadomo, że przodek rodu Dobrzyńskich Andrzej syn Szymona połowę swojego nieruchomego majątku wsi Woźniki Podlaskiego Województwa w Ziemi Mielnickiej z chłopami zgodnie z testamentem z 1 grudnia 1717 roku przekazał swojemu synowi Antoniemu, po śmierci którego wspomniany majątek wraz z chłopami otrzymał syn jego Stanisław, tym ostatnim zgodnie z umową sprzedaży z 1733 roku sprzedano w obce władanie.

po 2-gie)  O prawdziwości istnienia majątku Woźniki wchodzącego w skład Ziemi Mielnickiej bialskiego powiatu poświadcza Lubelski Urząd Gubernialny.

po 3-cie)  Prawne pochodzenie od Stanisława (jego) syna Piotra a od tego ostatniego synów:  Piotra- Antoniego wraz z synami:  Franciszkiem- Salezym, Ksawerym-Franciszkiem i Dyonizym, Karolem, Józefem, Stanisławem, Ludwikiem, Aleksandrem- Dezyderym, i córką Józefą- Marią Dobrzyńskich udowodniono metrykami zatwierdzonymi przez Łucko- Żytomierski, Wileński i Miński Rzymsko- Katolicki Duchowny Konsystorz i Kancelarię Namiestnika Królestwa Polskiego.

po 4-te)  Że wymienione osoby tego rodu po uprzednim sprawdzeniu są wpisane w poczet szlachty, pogłównemu podatkowi nie podlegali i praw szlacheckich mocą praw pozbawieni nie byli, potwierdza to ?sprawdzonymi zeznaniami?, zaświadczeniem i opiniami Powiatowy Kowelski przedstawiciel szlachty i Wołyńska Izba Skarbowa.

Zgodnie z Departamentem Heraldyki.

po 5-te)  Że dokumenty zostały poświadczone według obowiązujących przepisów, przedstawiono je do uprawomocnienia i dlatego Urzędujący Senat kierując się zbiorem przepisów prawnych z 1842 roku tom IX str. 51, 57

Postanawia:

Orzeczenia Delegatów Wołyńskiego Szlacheckiego Zebrania z 25 listopada 1825,     28 listopada 1849, 18 lipca 1852 i 23 lutego 1854 o przyznaniu dziedzicznej szlacheckiej godności po nieudowodnieniu posiadania zamieszkałego majątku przez sto lat do wydania w 1785 roku szlacheckiego patentu, w 1-szą część księgi rodowej z pozostałych przy życiu:

Piotra syna Stanisława jego synów: Piotra-Antoniego z synami: Franciszkiem-Salezym, Ksawerym- Franciszkiem i Dyonizym, Karolem, Józefem, Stanisławem, Ludwikiem, Aleksandrem- Dezyderym, i córki Józefy- Marii Dobrzyńskich

 

i dostarczonymi artykułami prawa zgodne…nie rozszerzając tego stwierdzenia na Iwana Iwanowicza Dobrzyńskiego (Jana syna Jana) po nieudowodnieniu pochodzenia jego ojca Iwana (Jana) od Stanisława syna Antoniego Dobrzyńskiego, o czym ze zwrotem oryginalnych dokumentów temu Zebraniu dać znać zarządzeniem, polecając przy tym ściągnąć do użytku skarbu z podających prośbę opłatę na użytek Urzędującego Senatu za sporządzenie w tej sprawie pisma herbowego, za osiem arkuszy i zwrócić owe dokumenty zgodnie z oznaczonym adresem, przy czym dokumenty załącza się – 17 marca 1855 r.

Oryginał podpisali:

Pełniący obowiązki Towarzysza Heraldyka- Miszurow

Sekretarz- Barzunow

Pełniący obowiązki pomocnika sekretarza- Tarnow

– 19 września 1855 roku zgodnie z Zarządzeniem Jego Cesarskiej Mości ta kopia zarządzeniem z takowym oryginałem we wszystkim wierna zgodnie z pismem

Włodzimierskiego Powiatowego Urzędu Skarbowego z 10 maja 1855 roku.

W dniu 7 lipca tego roku po wykonaniu czynności rejestracyjnych wydana.

O tym Wołyńskie Szlacheckie Zebranie Delegatów podpisem i przyłożeniem Państwowej Pieczęci Zaświadcza (oryginał podpisali:)

Delegat- Szymon Kaczura, Sekretarz- Prowans, Naczelnik Biura- Janiewicz

i sprawdzał pismo- Gierniczek (lub Gierniczski).

                    24 września 1858 roku, że niniejsza kopia

Zarządzenia Urzędującego Senatu

                    Nr 993       z takową poświadczoną kopią we

                               wszystkim zgodna o tym podpisem

                              i przyłożeniem pieczęci potwierdzam

          

                     – Pełniący obowiązki Marszałka Szlachty

                      Włodzimierski Powiatowy Sędzia

                                          podpis nieczytelny

                                         pieczęć tłoczona z herbem

                                         – nieczytelna

Z powyższego dokumentu wynika, że nasz przodek Antoni otrzymał w 1717 roku połowę majątku swojego ojca we wsi Woźniki na Podlasiu. W 1733 roku ta część majątku została sprzedana w obce władanie?.

I tu zaczynają się wątpliwości. Ojciec w testamencie przekazuje synowi majątek, ten umiera, dobra przechodzą na jego syna, który je zbywa. Wszystko odbywa się w 16 lat (!!!). No dobrze, ojciec miał przykładowo lat 80, jego syn 50 a wnuk 20…

Tyle, że wnuk Stanisław musiałby się urodzić w 1713 roku a tymczasem 56 lat póżniej rodzi mu się jeszcze 2 synów, co jest udokumentowane.

Wprawdzie wnuk Stanisława, Jan miał dzieci w wieku 56 lat, więc może takie geny…

Skąd jednak wątpliwości?

W teczce wywodowej naszej gałęzi Dobrzyńskich znajdują się  dokumenty i pisma, jakie przodkowie składali w celu legitymacji szlachectwa, między innymi metryki urodzeń i wszelkie, dostępne im dokumenty, którymi mogą potwierdzić pochodzenie i posiadanie oraz wymagane prawem prośby. Są tam odpisy akt sądowych dotyczących kupna lub zbycia nieruchomego majątku lub spraw spornych o takowy.

 

W „naszej” teczce jest kilka odpisów, w których pojawia się Antoni, który miał odziedziczyć po ojcu Woźniki.

Jeden z takich wypisów dotyczy sprawy z  1743, kiedy to Antoni wraz z żoną Anną z Terleckich wraz z synami Stanisławem i Janem występują w sprawie o dziedziczenie wsi Kiczki. Tu się zgadza, są  Antoni i jego synowie, Jan i Stanisław.

W potwierdzeniu szlachectwa jest mowa o tym, że po śmierci Antoniego Woźniki otrzymuje jego syn Stanisław, który w 1733 roku sprzedaje majątek.

Skoro Woźniki stały się jego własnością po śmierci ojca, dlaczego są dowody na to, że Antoni żył w 1743?

 

A może trzy słowa „po śmierci którego” (zaznaczyłem na niebiesko) wprowadziły zamieszanie, Gdyby ich nie było, wszystko wtedy nie byłoby takich wątpliwości.

 

 W podsumowaniu zebranych w wywodzie szlachectwa dokumentów jest informacja o wypisach dotyczących testamentu z roku 1717 i jego oblatowania w 1718, oraz faktu zbycia Woźnik w 1733  Remigianowi  Dzierżek.

 

W herbarzu Bonieckiego przy Dzierżkach faktycznie widnieje kupno w 1733 Woźnik bez podania sprzedającego a następnie ich sprzedaż Piotrowskim 12 lat później.

 

„Remigian Dzierżek, syn Krzysztofa Prandoty, nabył w 1733 r. Woźniki, w ziemi mielnickiej (A. Kapt. Z. Droh.). Z Katarzyny z Dzików jego synowie: Kazimierz, Jerzy i Jan, dobra powyższe sprzedali 1745 r. Piotrowskim (Gr. Mieln.).”
A. Boniecki, Herbarz polski, część I, tom V, Warszawa, Gebethner i Wolff, 1902, s. 196

Odnośnie Woźnik, właścicielami okolicznych ziem  w tamtych latach byli Ossolińscy. Znalazłem informację o tym, że w roku 1673 Zbigniew Ossoliński posiadał dwór Woźniki. W 1677 wieś Woźniki została sprzedana rodzinie Stanisława Chudzyńskiego.

 

Nie zachowały się księgi grodzkie mielnickie ani akta sądu kapturowego ziemi drohickiej, w których znajdowały się interesujące nas zapisy z lat 1718 i 1733. 

Czytałem na www.lyczkowski.net  artykuł na temat legitymacji szlachty w zaborze rosyjskim.

  

Cytuję poniżej fragment:

Może to też częściowo tłumaczy wszelkie niespójności…

Z informacji rodzinnych wynika, że nasza rodzina mieszkała w Woźnikach do 1864 roku.

Za udział w Powstaniu Styczniowym pradziad Piotr- Antoni został wywieziony na Sybir z dwoma synami.

Najmłodszy był niepełnoletni to Franciszek- Salezy, mój pradziadek, wyjechał z matką Barbarą na Wołyń do Skurcza (niedaleko Torczyna) gdzie był proboszczem brat prapradziadka Piotra- Antoniego. Imię jego nie jest znane. Był to prawdopodobnie Ludwik lub Aleksander ? Dezydery.

Odnosząc się do powyższego doszedłem kiedyś do wniosku, że mój pradziadek Flawian niewiele dowiedział się od swojego ojca lub tyle samo przekazał potomnym. Jakim cudem Franciszek- Salezy mógł po Powstaniu Styczniowym wyjechać z Woźnik, skoro urodził się w 1843 roku we wsi Bucyń na Wołyniu a momencie wybuchu powstania miał 20 lat?

Nie był więc niepełnoletni w tym czasie. Poza tym jego matka miała na imię Teofila…

Jeśli chodzi o matkę Franciszka- Salezego, prawdopodobnie wyjechała z najmłodszym synem, urodzonym w 1855 r. we Włodzimierzu, Marianem- Ludwikiem do szwagra Ludwika, do Żytomierza gdyż tam spoczęła na Cmentarzu Polskim w 1878 roku. Jej nagrobek ocalał do naszych czasów, co zostało udokumentowane podczas prac  inwentaryzacyjnych, wykonanych przez Katedrę Architektury i Ochrony Budowli Zabytkowych Politechniki Świętokrzyskiej w Kielcach

 

Przyjmując za prawdziwe informacje z wypisu z ksiąg grodzkich powiatu żytomierskiego (skan poniżej), gdzie w roku 1743 stawili się w sądzie Antoni i Anna (gdzie indziej wymieniana jako Marianna) z Terleckich wraz z synami Stanisławem i Janem, wiemy  że Antoni zmarł po a Stanisław urodził się przed tym rokiem.

Stanisław żeni się z Marianną, córką Jakuba i w roku 1779 rodzi się mój 4x pradziad Piotr, chrzczony jest w parafii unickiej w Dołhobrodach, wsi położonej obecnie w województwie lubelskim, w powiecie włodawskim, w gminie Hanna. W tamtych latach nie było parafii katolickiej.

 

Potwierdza to na prośbę Heroldii biskup unickiej diecezji chełmskiej Felicjan Szumborski.

 

Około dwóch lat później przychodzi na świat drugi syn- Jan.

 

W 1798 owdowiała matka mieszka z synami w miejscowości Piszcza, na Wołyniu w obecnym rejonie Szackim.

Nie wiadomo co się z nimi dzieje do roku 1809 a jest to rok narodzin Antoniego mojego 3x pradziadka, syna Piotra i Salomei z Kowalewskich. Przyszedł na świat 1 stycznia a ochrzczony został w Korytnicy, powiat Włodzimierz.

 

1-03-1842 żeni się z Teofilą Latkowską i rodzi im się 5 synów, Franciszek- Salezy, Konstanty, Ksawery, Dionizy, Adam i Marian- Ludwik. O nich jednak później.

 

Kolejne dzieci Piotra i Salomei to Franciszka, rocznik 1811, Paulina (1813), Karol (13-09-1814), Józef (11-04-1817) i Stanisław (11-04-1818). 

 

*Paulina wychodzi za Stanisława Bortnowskiego

 *Karol, dwukrotnie żonaty, z drugą żoną Marianną ma pięcioro dzieci

 *Józef pracuje we Włodzimierzu w randze asesora kolegialnego. Z Leontyną z Lesieckich ma dwóch synów i dwie córki.

Najstarszy syn Józefa, Dionizy Ludwik 1860) służy w stopniu feldfebla (st. sierżant) 44 Kamczackiego Pułku –  Piechoty. Żeni się z Olgą Trojanowską, ślub w obrządku prawosławnym. Mają trzech synów, Grigorija (1898), Władimira (1899) i Olega (1902).

 

Grigorij i Władimir zostali aresztowani w Nowonikołajewsku (obecnie Nowosybirsk)10-02-1920  za udział w rozstrzelaniu sowieckich robotników i 7 kwietnia skazani. Grigorij na rok przymusowych robót, Władimir wyroku nie doczekał w związku ze śmiercią. Zostali zrehabilitowani 21-05-2003.

(Za księgą pamięci obwodu nowosybirskiego- lista ofiar terroru politycznego ZSRR).

 

Ciekawostką jest, że w Nowosybirsku mieszkają dziś Dobrzyńscy, jednak nie udało mi się z nimi skontaktować.

 

Drugi syn Józefa i Leontyny, Stanisław, będąc uczniem szkoły średniej w Żytomierzu popełnia w roku 1884 samobójstwo.

 

W archiwum w Petersburgu znajdują się raporty z wypadków w szkołach średnich. W jednym z nich jest zapis o tym, że syn szlachcica, wyznanie rzymskokatolickie, uczeń IV klasy żytomierskiego progimnazjum, zastrzelił się w styczniu 1884 r.

 

Pochowany został na cmentarzu Polskim w Żytomierzu, jego nagrobek przetrwał do dziś.

Obok Stanisława spoczywa Felicyata Dobrzyńska. Być może jest to córka Ludwika i Oktawii, o których niżej piszę. Rok śmierci jest bliski dacie narodzenia drugiej córki, Magdaleny (1866).

 

*Najmłodszy syn Piotra i Salomei, Stanisław z Katarzyną z Worumzerów mieli dwóch synów, Jozafata- Dionizego, który z Elżbietą Trojanowską miał syna Aleksandra, oraz Antoniego. Córka Róża wyszła za Bronisława Zadarnowskiego.

 

Czas na kolejne dzieci Piotra i jego drugiej żony, Julianny z Kamińskich.

 

Przypuszczam, że Salomea zmarła około porodu Stanisława gdyż następnym dzieckiem Piotra jest Józefa- Maria, urodzona 16-07-1827 we wsi Bobły, parafia Turzysk.

 

*2- letnia Tekla i 5- letni Konstanty umierają w 1834 z powodu kokluszu.

*Józefa- Maria wyszła za Tucewicza.

*Ludwik (27-10-1830)  ożenił się z Oktawią Chodakowską. Pracował w Żytomierzu w izbie skarbowej w randze radcy dworu (odpowiednik podpułkownika). Urodziła im się w 1866 córka Magdalena i, być może wspomniana wyżej, zmarła Felicyata.

 

Z racji zajmowanego stanowiska i zapewne możliwości, Ludwik często wspiera rodzinę.

Stanisław, syn Józefa, o którym była mowa, w gimnazjum w Żytomierzu nie znalazł się przypadkiem.

 

Pisałem już, że Ludwik mógł przyjąć do siebie bratową- Teofilę z jej najmłodszym synem Marianem- Ludwikiem.

 Stryj pisze również w 1859 r. prośbę do Heroldii o wydanie patentów szlacheckich dla Ksawerego i Dionizego w związku z ich wstąpieniem do Kijowskiego Korpusu Kadetów jak i w 1866 podobną prośbę w sprawie Mariana- Ludwika w związku z rozpoczęciem edukacji.

Wszystko to świadczyć może o tym, że Antoniego wówczas nie było przy rodzinie lub wręcz wśród żywych.

 

Prośba Ludwika o wydanie patentów dla Ksawerego i Dionizego:

 

Wiktor- Leon, syn Karola również przebywał u  przybranego stryja, który zwraca się kolejny raz o herbową „bumagę” i wyraźnie zaznacza, że bratanek pozostaje pod jego opieką.

 

*Najmłodszy, Aleksander- Dezydery (23-05-1834)  również w „skarbówce”. Był pisarzem.

 

 

Piotr umiera 12-05-1855 i pochowany zostaje we Włodzimierzu (akt zgonu poniżej)

 

 Julianna dwa lata później, 05-10-1857, spoczywa obok męża.

 

 

Jeśli chodzi o braci Franciszka- Salezego, Adama, Ksawerego i Dionizego, nie można ich pominąć.

Adam,  jako jedyny z braci ożenił się w wieku 37 lat z Janiną Jakubską. Podobnie jak dwaj pozostali trafił do wojska carskiego (nie wiadomo, do jakiej szkoły wstąpił) i służył w stopniu podoficera, w 127 Putywlskim pułku piechoty.

Ksawery i Dionizy ok. roku 1859 wstąpili do Kijowskiego Korpusu Kadetów. Może miało to związek z „zaginięciem ich ojca”.

Aby zapewnić przyszłość kilkuletni chłopcy zostali oddani na służbę u Cara i tak już pozostali do końca ich życia.

Niewątpliwie zrobili karierę w wojsku. Awansując sukcesywnie, biorąc udział w wojnach, „tureckiej” w latach 1877-1878 oraz z Japonią 1904-1905 dosłużyli się:

 Ksawery- generała piechoty, dowódcy 35 dywizji

 a Dionizy- pułkownika (34 siewski pułk piechoty (1902-04) i 154 derbencki pp (1906-07)), choć w momencie przejścia w stan spoczynku 22-11-1907 został awansowany na generała majora.

 

Ze strony www.rusgeneral.ru :

 

Generał Ksawery Dobrzyński solo oraz  ze swoim sztabem konno.

Ze zbiorów Państwowego Muzeum Historycznego w Moskwie. (https://catalog.shm.ru).

Ksawery, Sztab 35 dywizji piechoty. Siedzą (od lewej): S.A. Suchomlin, K.A. Dobrzyński,

W.P. Krawkov. Sierpień 1904r. (Mandżuria)

Z artykułu w czasopiśmie Historia  „Bitwa pod Mukden w z pamiętnika W.P. Krawkova”

41 letni pułkownik Ksawery Dobrzyński, rok 1888.

Ze zbiorów Państwowego Muzeum Historycznego w Moskwie. (https://catalog.shm.ru).

Ksawery redagował „Kieszonkowy kalendarz wojskowy”.

O Ksawerym i jego niezbyt udanym posunięciu podczas walk pod Mukden można przeczytać w artykule A.W. Szyszkowa „Nieznane strony wojny rosyjsko-japońskiej. 1904-1905”:

 

„Flankowy oddział armii generała N.A. Orłowa, który był w kopalniach Yantai, czekał na podejście 1. Korpusu Syberyjskiego generała G.K. Stackelberga, aby wziąć udział z nim w planowanym kontrataku. Jednak wojska korpusu posuwały się powoli wzdłuż zalanej deszczem drogi i spóźniały się. W tym czasie generał Dobrzyński, który dowodził 35. dywizją, zwrócił się o pomoc do Orłowa, gdyż został mocno zaatakowany przez wroga, a dwa pułki piechoty – Nieżyńskiego i Bołchowskiego (1. brygada dywizji) poniosły ciężkie straty w ludziach. Nie informując nikogo, generał Orłow rozkazał swoim żołnierzom „strzelać!” i opuszczając swoje stanowisko, pospiesznie wyruszył, by dołączyć do dywizji Dobrzyńskiego, która toczyła zaciekłą bitwę. W zaroślach Kaoliang Orłowcy, w większości żołnierze rezerwy, którzy jeszcze nie brali udziału w bitwie, spotkali się z nacierającą japońską brygadą piechoty z prawej flanki. Pomimo przewagi liczebnej, z powodu powstałego zamieszania i braku elementarnej organizacji w rozpoczętej bitwie, oddział generała N.A. Orłowa poniósł klęskę i wycofał się w nieładzie z pól Kaoliang. Droga do miasta Mukden, która prowadziła na północ za kopalniami Yantai, po bitwie w Kaoliang była otwarta dla atakującego wroga. Dopiero dzięki zbliżającym się do pola bitwy pułkom 1. Korpusu Syberyjskiego dalszy postęp 12. Japońskiej Brygady Piechoty został zatrzymany. Nie był to jedyny sukces oddziałów generała Kuroki. Udało mu się zdobyć wieś Sykwantun i przylegające do niej od północy wzgórze Nieżyńskie, które dominowało nad okolicą. Wzgórz przed nacierającymi batalionami dwóch japońskich brygad piechoty bronił 137 Nieżyński Pułk Piechoty pod dowództwem pułkownika Istomina. Wieczorem 20 sierpnia piechota rosyjska w ataku bagnetowym wyparła Japończyków z wioski i ze wzgórza. Jednak z powodu braku woli atakujących dowódców Japończycy byli w stanie utrwalić swój sukces. Bitwę o powrót pozycji Sykwantung prowadził osobiście dowódca dywizji gen. Dobrzyński. Początek ataku z jego winy został opóźniony o dwie godziny. Interakcja piechoty i artylerii nie zadziałała, a baterie odpowiedziały ogniem na długo przed rozpoczęciem ataku. Bitwa miała się odbyć wieczorem, ale odbyła się w nocy. Ponad dwadzieścia batalionów piechoty posuwało się na wzgórze z różnych stron w zaroślach Kaoliang.”

W wydanej w 2014 r. książce A.W. Guszina „Armia Rosyjska w wojnie 1904-1905” również wspomniany jest Ksawery.

W rozdziale opisującym wewnętrzne konflikty wśród oficerów, do których dochodziło na tle etnicznym, narodowościowym czy wyznaniowym czytamy:

„Oficer, który trafił do tego samego batalionu z Małoruskami, charakteryzuje ich jako chciwych i przebiegłych, rosyjski oficer swojego szefa Dobrzyńskiego – jako podstępnego i niesprawiedliwego Polaka-katolika”.

 

W 1906 r. Ksawery otrzymał  zgodę gubernatora wołyńskiego F.A. Szkatelberga na zakup 380 dziesięcin ziemi na Wołyniu (ok. 500 ha), którą wydzierżawił P.A. Chwoszczyńskiemu, siostrzeńcowi swojego kolegi po fachu, generała P.D. Nieczajewa 

Nieczajew wyznaczył również Ksawerego na wykonawcę swojego testamentu a ten się wywiązał po śmierci testatora w lipcu 1910.

 

Ksawery po wybuchu I WŚ, będąc już w stanie spoczynku pisał prośbę do przełożonych o przywrócenie do służby i zgodę na powołanie ochotniczego oddziału pod jego dowództwem. Odmówiono mu jednak.

 

 

*****

 

O Dionizym wiadomo, że mieszkał w mieście Krzemieńczuk nad Dnieprem, gdzie stacjonował jego pułk.

 

W książce adresowej guberni Połtawskiej na 1904 rok (gdzie RODO?) jest informacja:

 

„34-й пехотный Севский генерала графа Каменского полк. Полковой командир полк. Дионис. Антон. Добржинский (Марьин. у., д. Сандомирского).”

W tłumaczeniu:

34 Siewski Pułk Piechoty generała grafa Kamieńskiego. Dowódca pułku płk. Dionizy  Antonowicz Dobrzyński (ul. Mariacka, dom Sandomirskiego)”.

 

 

Zdjęcie domu, w którym mieszkał Dionizy.

 

Dowódca 34 Siewskiego Pułku Piechoty, pułkownik D.A. Dobrzyński.

 

 Z albumu poświęconego udziałowi 34 Siewskiego pułku piechoty w wojnie 1904- 1905.

Dionizy został wspomniany w powieści Piotra Krasnowa „Carobójcy”, wydanej w 1881 r.

jednym z najlepszych dzieł pisarza, odtwarzającym wydarzenia wojny rosyjsko-tureckiej z lat 1877-1878.

 

Pierwszym, który wskoczył do fortyfikacji, był sztabskapitan rewelskiego pułku piechoty, Dobrzyński.

Reduta była pełna Turków. Nikt nie myślał o kapitulacji, o niewoli. Walczyli na bagnety, Turków powalali kolbami karabinów.”

*****

 

 

Franciszek- Salezy, urodzony 9 stycznia 1843 roku w Bucyniu, o czym już wspomniałem, uczył się początkowo w seminarium duchownym, lecz zrezygnował i przyjął pracę u hr. Ledóchowskiego w Smordwie na Wołyniu.

Był z Ledóchowskim w bardzo bliskich stosunkach i pełnił obowiązki zaufanego do spraw szczególnej wagi.

 

Zastanawiałem się skąd ta zażyłość?

 

W archiwum żytomierskim zamówiłem kilkadziesiąt początkowych stron z teczek dwóch jeszcze rodzin Dobrzyńskich.

 

Jedna z nich pochodzi od Andrzeja, syna Szymona, tak jak my. Wynika z tego, że „nasz” Antoni syn Andrzeja miał brata- Andrzeja, ten syna Mikołaja a jego synem był Piotr, który ożenił się z Teklą Ledóchowską ze Smordwy.

Musieli utrzymywać ze sobą kontakty, stąd Franciszek- Salezy trafił na dobrą posadę u rodziny.

Franciszek- Salezy ożenił się z Marią- Ryll córką Michała Rylla właściciela dużego młyna. Ryll pochodził podobno z osadników holenderskich lub niemieckich.

Żona Michała Rylla- Maria pochodziła z Wysockich. Mieli ośmioro dzieci.

Synowie:  Adam

                Ludwik

               Józef- synowie: Henryk, Jan, Teodor

               Adolf

Córki:    Maria za Dobrzyńskim

              Wiktoria za Dąbrowskim

              Antonina za Kobylińskim

              Emilia za Szadurskim

 

W tym miejscu muszę wrócić do roku 1803 i młodszego brata mojego 4x pradziadka Piotra, Jana.

Bierze  ślub z Teresą Jasińską a rok później chrzczą syna, również  Jana.

Oba te wydarzenia mają miejsce we wsi Domaczewo (obecnie Białoruś), w której znajduje się kaplica przynależąca do parafii Brzeskolitewskiej (dziś Brześć). Urzęduje tam ks. Joachim Karpowicz.

Nieopodal Domaczewa po obu stronach Bugu leżą Nejdorf i Nejbrow, osady założone przez osadników olęderskich, wśród których mieszka sporo osób o nazwisku Ryl (Ryll).Teresa i Jan musieli też tam mieszkać. W metrykach miejscem ich zamieszkania są Holendry. Tak nazywano osady olęderskie.

Świadkami na ślubie i kumami na chrzcie są również Rylowie.

Z potomkami Michała i Walerii Ryl nawiązałem kontakt w 2020 roku.

Poznałem Krystynę i jej córkę Marię oraz Ryszarda. Są z linii po Adolfie i Emilii

 

Metryki ślubu Jana i Teresy oraz chrztu Jana juniora:

 

 Jan junior osiadł we wsi Ochnówka, gmina Werba, powiat włodzimierski. W 1836 ożenił się z Magdaleną Balinowską, z którą miał 10 dzieci, z czego sześcioro zmarło. 17-04-1857 umiera Magdalena a Jan 7 lipca tego samego roku żeni się z Joanną Uszyńską, z którą ma jeszcze dwójkę dzieci. Wspominałem już, że Jan miał wtedy 56 lat. Umiera w Ochnówce 19-12- 1863.

 

Dzięki zachowanej przez rodzinę Ryl korespondencji posiadamy trzy kopie listów pisanych do dzieci.

Pierwszy: Smordwa 7 czerwca 1892r. Do syna Adama pisze Michał Ryl.

Mieszka u córki Maryni i jej męża Franciszka Dobrzyńskiego we wsi Smordwa ( mieszkali tu hr.Ledóchowscy).

 

„Jest mi najlepiej u Maryni gdyż jestem obeprany i obłatany z bielizną na mnie się starają. Żywności mi nie żałują”.

 

„a jeżeli będziesz pisał do mnie to pisz„

 Powiat Dubno, poczta Młynów wieś Smordwa, Franciszkowi Dobrzyńskiemu…

 Drugi list Michał napisał 15 czerwca 1998r z Aleksandrówki do synów Adama i Józia.

Namawia ich, aby przeprowadzili się do Aleksandrówki i tam kupili gospodarstwo, bo ziemia jest tania. 

 

Trzeci list bez daty pisała Waleria żona Michała do syna Adama ze wsi Kołodeże gdzie mieszkała u wujostwa Wysockich (Waleria była z domu Wysocka), w Kołodeżach mieszkał jej brat.

Pisze: „tu jest jedna Panna,  już nie młoda i nie stara. Rozsądna i niebiedna, uczciwa, ma bardzo dużo starających ale nie chce wychodzić za…….pomimo że sama wychowana w gospodarstwie……….i to całe gospodarstwo na nią….bo ona jest najmłodsza z rodzeństwa a rodzice już przy wieku, to jest Flawijana Dobżyńskiego żony Ciotka. Oni ią swatali Adolfowi ale ona by pewnie na tyle Dzieci nie poszła oto taka dobra o niey opinia to może być dobrą żona ona tu iest (w Kołodeżach) u wuiostwa sąsiadko”.

 

We wsi Kołodeże mieszkali Budkiewicze. Ta najmłodsza z rodzeństwa to Maria Budkiewicz siostra naszej prababki Amelii, żony Kazimierza Piątkowskiego.

Po ożenku Franciszek zrezygnował z pracy u Ledóchowskich i wziął w dzierżawę dwa majątki Błudów i Biskupicze. Na skutek paraliżu prawej strony ciała zrezygnował z dzierżaw i żył z procentów od zaoszczędzonego kapitału oraz pożyczania pieniędzy.

Należy nadmienić, że Piotr- Antoni zaginął jak i jego pozostali synowie.

Nigdy nie nawiązali kontaktu z Franciszkiem- Salezym.

 

Pozostali synowie nie zaginęli. Franciszek- Salezy miał pięciu braci.

Kolejny po nim Konstanty zmarł w 1846 roku w wieku 9 miesięcy.

Pozostali to:

 *Ksawery- Franciszek, urodzony 1-11-1847 w Ochowie powiat Pińsk, woj. Poleskie, obecnie Białoruś

*Dionizy- Franciszek ur.08-10-1849 w Bucyniu

*Adam, ur. 12-12-1852 w Hilarowie

*Marian Ludwik, ur. 15-08-1855 we Włodzimierzu

 

Zastanawiając się, dlaczego Franciszek nie wiedział, co się stało z jego braćmi doszedłem do wniosku, że mógł nie spotkać się z nimi z powodu ich wstąpienia do wojska- nigdy się już nie widzieli. Jeśli sam poszedł do seminarium, mógł mieć nawet 7 lat, gdyż już w takim wieku przyjmowano chłopców pod warunkiem, że byli ochrzczeni, bierzmowani i wyuczeni w czytaniu i pisaniu. Jego rezygnacja z nauki mogła być spowodowana stanem zdrowia. Najpierw paraliż połowy ciała a po latach i śmierć „od paraliża”. Jak napisano w akcie urodzenia,  Franciszek „natychmiast z przyczyny słabości z samey tylko wody” został ochrzczony a słabość ta mogła skutkować późniejszymi dolegliwościami.

 

Franciszek- Salezy umiera 25-07-1910, pochowany jest w Młynowie, pow. Dubno.

 

Akt chrztu Franciszka- Salezego:

 

 

Akt zgonu:

***************************

 

 

13 lutego 1871 Franciszkowi i Marii z Rylów urodził się we wsi Poromów, gmina Chotiaczów pow. Włodzimierz  najstarszy syn, Flawian- Zygfryd, który został 21 lutego ochrzczony w parafii Korytnica.

 

Flawian- Zygfryd Dobrzyński.

Franciszek- Salezy miał dwóch synów: Flawiana- Zygfryda i Antoniego oraz dwie córki: Marię i Rafaelę. Antoni został kawalerem. Po 1924 r. został w Winnicy na terenie ZSRR.

W 1965 r. odwiedził go mój ojciec Mirosław z Markiem moim bratem. Stryj Antoni (tak się o nim mówiło w domu) mieszkał po II wojnie we wsi Braiłów k/Winnicy. Zmarł w 1967 r. pochowany został na cmentarzu katolickim w Winnicy.

Opowiadał wtedy Mirkowi, że przeszedł dwukrotnie wielki głód w Rosji.

Pierwszy w 1934 r. – wtedy była wielka kolektywizacja wsi. Ludzie na wsi masowo marli z głodu. Widziało się umarłych siedzących w kucki przed domami. Stryj przeżył tylko dlatego, że posiadał złoto  (5-rublówki), za szklankę soczewicy płacił jedną pięciorublówkę.

Drugi raz głód był w 1947 roku. Stryj mówił, że był wywołany aby sterroryzować naród po wygranej wojnie.    

Siostra dziadka Flawiana– Maria wyszła za mąż za malarza kościelnego Walerego Kossowskiego. Mieli siedmioro dzieci, z których część zginęła podczas II wojny.

Syn Walerego też Walery miał córkę Marię i syna Edwarda. Maria wyszła za Rajmunda Neporę (Ślązaka), którego dziadek był Kozakiem Dońskim (stąd nazwisko Nepora) i w czasie I wojny poznał, w Mikulczycach (koło Zabrza) swoją żonę.

Rajmund otrzymał po zmarłym bracie w Niemczech (w latach 70- tych) duży spadek i tam wyjechał. Następnie wyjechała Maria i ściągnęła swoje dzieci Elżbietę i Jana.

Rajmund niedługo cieszył się spadkiem, zmarł na serce.

Edward Kossowski (brat Marii) mieszka w Olsztynie i jest profesorem w Wyższej Szkole Rolniczej.

Druga siostra Flawiana Rafaela wyszła za mąż za wdowca Mikulskiego. Dzieci własnych nie mieli. Zmarła w Trzcińsku – Zdroju (po II wojnie) i tam została pochowana. Na jej temat jeszcze będę pisał.

Dziadek Flawian ożenił się z Jadwigą Piątkowską. Babcia Jadzia Piątkowska wywodziła się z Budkiewiczów.

 

****

 

Było trzech braci Budkiewiczów: Józef, Ignacy, i Bolesław oraz ich siostra Tekla.

Bolesław miał synów: Edwarda (zmarł w Świętochłowicach w 1994 lub 1995 r.) i Tadeusza (1 mąż Krysi Dobrzyńskiej) oraz córkę Helenę Kozarską, która miała syna Andrzeja.

Edward miał córkę Elżbietę i syna Bolesława.

Siostra (Bolesława, Józefa i Ignacego) Tekla wyszła za mąż za Wrzosa. Mieli dwie córki z których jedna Janina wyszła w przyszłości za Antoniego Dobrzyńskiego jednego z synów Flawiana- Zygfryda.

Stryjeczna siostra (Bolesława, Józefa i Ignacego) Amelia Budkiewicz wyszła za mąż za Kazimierza Piątkowskiego.

Jej siostra Maria wyszła za Nocmana.

 

 

Druga siostra Tekla wyszła za Zawadowskiego, lekarza z Warszawy. Mieli dom przy Al. Wojska Polskiego, który przetrwał wojnę.

Zawadowscy mieli 5 synów Witold zginął w 1941r przejechany przez samochód policyjny, Andrzej ps. Gruby

( wspomniany jest w książce Kamienie na Szaniec) zginął w walce z żandarmerią niemiecką w 1943 r. pod  Wólką  Pękorzewską , Janusz zginął w Powstaniu Warszawskim. Tytus poszedł do powstania w ostatnim tygodniu, po wojnie skończył medycynę.Pracował w Kongo w ramach pomocy, mieszkał w Belgii. Druga żona była Kongijką. Miał z nią syna, który jakiś czas mieszkał w Warszawie i tam chodził do szkoły.” Życie Warszawy” pisało, że w zawodach szkolnych bieg wygrał czarnoskóry Zawadowski. Najmłodszy Wacław skończył  medycynę a potem matematykę i jest cenionym matematykiem, w 2023 w styczniu skończy 93 lata.

 

Amelia Budkiewicz (moja prababka) miała z Kazimierzem Piątkowskim troje dzieci:

1/ Marię, która wyszła za Zaruckiego, z którym miała córkę Mirosławę, po mężu

 Żbikowską, z których dwoje dzieci to Wiesław i Anna Migoń.

 Anna i Krzysztof Migoń mają syna Piotra.

2/ Mirosław- syn ożenił się z Heleną i miał 5 dzieci:

     Irena za Zajewskim- dzieci: Krystyna, Grażyna, Jadwiga

    Wacława za Stanisławem Purrem- dzieci: Elżbieta i Witold

    Zofia za Wdziękońskim (zginęła w Powstaniu Warszawskim)

    Wanda- zmarła wcześnie

    Tadeusz- ożenił się z Marylą- dzieci: Lech, Wojciech, Marek i Piotr

3/ Jadwiga Piątkowska wyszła za Flawiana Dobrzyńskiego w 1898 r.

     Była moją babką

                              

 

 

Flawian i Jadwiga Dobrzyńscy mieli sześciu synów:

 

1.Kazimierz ur. 1899 Kozackie, parafia Zwienigródka (ok. 150 km na południe od Kijowa),

  1. 1978 w  Szczecinie, żonaty z Janiną Konopko
  2. Stanisław ur. 1901 Monasterzyska, pow. Buczacz, zm. 1983 w Elblągu, żonaty z Marią Tomaszewską
  3. Antoni ur. 1903 Wiktorówka, pow. Brzeżany, zm. 1982 w Nowym Tomyślu, żonaty z Janiną Wrzos
  4. Józef ur. 1906 Rudka, pow. Dubno, zm. 1971 w Trzciance Lubuskiej, żonaty z Jadwigą Wenisławską
  5. Witold ur. 1909 Werbeń, pow. Dubno, zm. 1996 w Warszawie, żonaty z Jadwigą Szymańską
  6. Mirosław ur. 13.01 1912 w Bokujmie, pow. Dubno, zm. w 1987 w Zabrzu, żonaty z Eugenią Kowalczuk

 

Jadwiga i Flawian z synami, babką Marią, siostrą Flawiana Rafaelą i Kossowscy z dziećmi.

Młynów, 1912

                             

Przetłumaczyłem będącą w moim posiadaniu metrykę urodzenia mojego ojca Mirosława (z j. rosyjskiego).

„Wypis z metrykalnego wyciągu księgi ochrzczonych parafii Młynowskiej z 1912 roku przechowywanej w konsystorskim archiwum z następującym streszczeniem:

W tysiąc dziewięćset dwunastym roku drugiego lutego w Młynowskim rzymsko- katolickim kościele ochrzczono chłopca imieniem Mirosław przez księdza Serafina Sobalskiego proboszcza tego kościoła z dochowaniem wszystkich obrządków sakramentu.

Szlachcicom miasta Dubna Flawiana- Zygfryda i Jadwigi- Witalii z Piątkowskich, Dobrzyńskich prawowitych małżonków syn urodził się trzynastego stycznia tysiąc dziewięćset dwunastego roku we wsi Bokujma powiatu……

Chrzestnymi byli Antoni Kułakowski z Rafaelą Dobrzyńską- panną.

 Że niniejsza metryka odpisana z księgi parafialnej we wszystkim zgodna i wydana szlachcicowi Flawianowi- Zygfrydowi Dobrzyńskiemu zgodnie z  jego prośbą, i spełnieniu jej 23 stycznia tego roku, postanowieniem o tym Łucko- Żytomierski Rzymsko- Katolicki Duchowny Konsystorz przez podpisanie i przyłożenie państwowej pieczęci zaświadcza. Opłatę stemplową opłacono.

Żytomierz 25 stycznia 1917 roku.”

-trzy podpisy nieczytelne

Pieczęć okrągła z orłem dwugłowym z napisem w otoku:

Pieczęć Łuc.- Żyt. Rz.K. duchowny Konsystorz.

 

Synowie Jadwigi i Flawiana.

Dziadek Flawian, jako najstarszy syn miał zostać księdzem, ale nie został.

Był takim Bogumiłem Niechcicem z Nocy i Dni. Dzierżawił majątki a może nimi zarządzał. Był bardzo czuły na punkcie swojego szlachectwa i osobistej godności.

Pewnego razu przyjechał właściciel majątku z Francji. Wezwał dziadka nie poprosił aby usiadł oraz zwrócił się per wy?. Dziadek oglądnął się za siebie i powiedział „do kogo pan dziedzic mówi bo jestem tylko ja jeden” i po tym zdarzeniu wypowiedział pracę. Innym razem gdy dziedzic niesłusznie go o coś oskarżył pobił go nahajką i porzucił pracę. Podobno przeszło dwadzieścia razy zmieniał pracę.

Gdy pierwszy raz zmieniał pracę majątek wieźli na kilkunastu furmankach a jak jechali do Derebczyna w 1914 r. to mieli tylko pięć furmanek. Dziadek był bardzo pracowity i sumienny oraz bardzo pobożny.

W Werbniu na Wołyniu wspomniany wyżej Kazimierz Piątkowski- ojciec mojej babci Jadzi był ekonomem u Hulewicza. Do Werbnia przyjeżdżała siostra dziadka Flawiana Maria ze swoim mężem Walerym Kossowskim. Kossowscy przywieźli Flawiana do Werbnia aby poznał córkę Kazimierza, Jadwigę Piątkowską.

I tak dziadek Flawian pierwszy raz zobaczył Babcię. Drugi raz przyjechał i oświadczył się, a trzeci raz przyjechał na ślub.

Przed wybuchem I wojny światowej w 1914 r. dziadek Flawian dostał pracę głównego magazyniera w Derebczynie na Podolu u barona Massa (lub Masa).

Baron był Niemcem ożenionym z bogatą rosyjską arystokratką. Posiadał 11 folwarków, z których najmniejszy liczył ok. 2000 hektarów. Miasteczko Derebczyn było jego główną siedzibą z pałacem.

Tato Mirek tak opisał Derebczyn i dom dziadka:

Za ścieżką akacjową park pałacowy i pałac otoczony murem, dwie żelazne bramy. Dalej zabudowania folwarczne i stajnia, krowiarnia, wołownia, warsztaty naprawcze, domy zarządcy, adwokata, gł. księgowego i rzemieślników. Za rzeką hotel dla pracowników sezonowych. Domy były otoczone pięknymi ogrodami.

Obok był główny magazyn, piętrowy, zabudowany w podkowę oraz narzędziownia.

Wszystkie zabudowania kryte gontem lub blachą. W Derebczynie była cukrownia otoczona wysokim murem. Były dwie zarybione sadzawki – może w parku. Baron miał elektrownię, cukrownię, szpital i swoje szkoły dla dzieci urzędników.

Zatrudniał na stanowiskach urzędniczych głównie Polaków, bo uważał że tylko oni są uczciwi i nie kradną.

Derebczyn należał do parafii katolickiej w Murafie. Jeśli na Podolu było tyle parafii katolickich to znaczy że mieszkało tam wielu Polaków.

Odwołuję czytelników moich zapisków do książki Zofii Kossak- „Pożoga”. Pisze tam o swoim zamieszkiwaniu na Podolu oraz o majątku Antonin- chyba tak się nazywał.

Właściciel tego majątku też miał szpital, cukrownię, szkoły i zatrudniał przede wszystkim na stanowiskach urzędniczych Polaków. Żal, że Podole po wojnie bolszewickiej zostało w granicach Rosji Radzieckiej.

 Tylu Polaków tam pozostało.

Dom dziadka stał na stoku wzgórza. Kryty gontem dach dwuspadowy, ze strychem.

Dom składał się z kuchni, 4 pokoi w amfiladzie, z piątego pokoju zrobiono spiżarnię. Ostatni pokój wychodził na sad owocowy, w którym była (wędzarnia) suszarnia owoców, jama na wysłodki buraczane, lodownia, piwnica.

Sad był ogrodzony płotem wiklinowym, za którym był ogród warzywny. Od frontu dom był ogrodzony płotem ze sztachet. Za ogrodem prowadziła ścieżka do jaru a dalej do lasu.

Za pracę dziadek otrzymywał wynagrodzenie w złotych rublach oraz ordynarię w zbożu. Na koszt barona utrzymywał konia, cztery krowy i służącą oraz chłopaka (Franka) do konia. Karmę dla konia i krów przywożono codziennie z majątku – na koszt barona.

Brat dziadka Flawiana Antoni zarządzał trzema majątkami p. Zatwarnickiego.

Po skończeniu 2 klas „uczyliszcza” w Młynowie pojechał do Antoniego (w 1913 r.) najstarszy brat taty- Kazimierz aby pomagać stryjowi w zarządzaniu oraz uczyć się przy nim księgowości a potem przyjechał do Woronowicy k/Winnicy gdzie pracował w cukrowni a potem w Derebczynie również w cukrowni.

W 1921 r. do Derebczyna przyjechała siostra dziadka Rafaela i brat Antoni.

Obok Derebczyna mieszkali pradziadkowie moi Kazimierz i Amelia Piątkowscy z dziećmi. Ich syn Mirosław poszedł na wojnę do carskiej armii. Jego żona Helena zamieszkała z dwoma córkami Ireną i Zofią u moich dziadków w Derebczynie.

Oprócz nich u dziadków moich mieszkali jeszcze w czasie wojny domowej:

Siostra babci Jadzi- Maria Zarucka, prababka Maria, po śmierci Kazimierza- prababka Amelia, oraz siostra dziadka Rafaela.

W domu babki uczyły braci Taty po polsku.

Chłopcy chodzili do szkoły rosyjskiej 5 oddziałowej (Józik, Tolek a potem Mirek)

Tosiek uczył się w „Wyższom Naczalnom Uczyliszcze” (7 klasowym) w Murafie.

Stach pracował w cukrowni.

Kwitło życie kulturalne w Derebczynie.

W cukrowni było kino, raz w miesiącu na koszt barona przyjeżdżał z Winnicy teatr.

Była orkiestra, urządzano dla młodzieży zabawy. W domu dziadka była orkiestra, gitara, mandoliny i bałałajki.

Do kościoła w Murafie było 10 wiorst. Dziadek jeździł końmi majątkowymi. Inni jeździli 4 końmi. Siostra babci, Mania  robiła mu za to wymówki, że inni mają 4 konie. Dziadek jej odpowiedział „moja Maniu, przyjdą czasy, że pieszo będziesz chodziła”. I przyszły. Po rewolucji chodziła z dziadkiem w sobotę pieszo do rodziców swoich- Kazimierza i Amelii i tam nocowali.

W Derebczynie pędzili szczęśliwe i dostatnie życie do rewolucji 1917 r.

Dziadek przyjeżdżał na obiad bryczką lub konno.

Jeden z synów stał na straży i patrzył, czy już jedzie. Wtedy Babcia nalewała zupę do talerzy a gdy Dziadek wchodził wszyscy musieli stać przy swoich miejscach.

W niedzielę cała rodzina po obiedzie musiała się modlić. Jedynie brat Dziadka Antoni ulatniał się. Nie był zbyt wierzący.

Gdy Tato Mirek odwiedził go w Braiłowie w 1965 roku dużo się modlił i miał zbiór książeczek do nabożeństwa.

Gdy w 1924 r. rodzina wyjeżdżała do Polski Antoni postanowił zostać w Winnicy i czekać na Polskę. Mówił że mu już Polska pachnie.

Rewolucja w Rosji przyniosła spustoszenie Podola. Chłopi zaczęli napadać na majątki. Derebczyn został rozgrabiony. Spłonął pałac- pijak zapalił książki w bibliotece.

Tato opowiadał jak chłopi wynieśli ogromne lustro z pałacu. Nie zmieściło się przez drzwi do chałupy, więc postawili je oparte o ścianę. Przyszła krowa, stanęła przed lustrem i rogiem walnęła tą „drugą” krowę rozbijając je.

Gdy już nie było co grabić w pałacu, zaczęli  rozbierać płot dziadka na opał. Chłopcy wywiercili dziury w kołkach płotu wsadzili naboje i zatkali dziury.

Gdy rozerwało kilka pieców to przestali płot rozbierać.

Często chłopi napadali na domy „panów”. Nie odważyli się jednak napaść na Dobrzyńskich, bo mieli oni dubeltówki i naboje. Z czasem jak trwała wojna domowa były i karabiny.

Baron miał 2 córki i 2 synów. Żona mu zmarła i dziećmi zajmowała się siostra żony.

Gdy wybuchła rewolucja wysłał 3 dzieci ze szwagierką do majątku na Litwie.

Został z 18- letnim synem i nie zdążył wyjechać. Aresztowano go z 50 okolicznymi ziemianami i osadzono w Winnicy. Z cukrowni wysłano delegację do Winnicy 25 osób,  aby się za nim wstawić bo był bardzo ludzki i lubiany.

Jednak poprzedniej nocy wszystkich aresztowanych wywieziono i zamordowano.

O mordzie opowiedział dziadkowi jeden z uwięzionych. Naoczny świadek wydarzeń. Wpadł do jakiegoś dołu i na widok zbrodni przez jedną noc osiwiał. Potem udało mu się uciec.

Gdy toczyła się wojna domowa w Rosji, nie było władzy na Podolu.

Co parę dni przez Derebczyn przewalały się oddziały Denikinowców, Kołczakowców, Machny, bolszewików i różnych watażków np. Marusi. Oczywiście wszyscy grabili co się dało. Często jedne oddziały przepędzały drugie. Trwała wtedy walka.

Bracia Taty wychodzili na dach i zza komina obserwowali walki mimo, że latały kule. Najbardziej niesforny był Józik. Pewnego razu ukradł śpiącemu strażnikowi karabin i odpiłował lufę. Karabin wsadził w spodnie i poszedł z kolegą do lasu postrzelać. Po drodze zauważył jadących konno czerwonoarmistów. Przez dziurę w nogawce wystawała lufa. Chłopcy przestraszyli się i zaczęli uciekać. Widząc uciekających żołnierze zaczęli strzelać.

Innym razem Józik próbował ściągnąć z taczanki karabin maszynowy. Zauważyli to czerwonoarmiści i zaczęli strzelać. Chłopcy uciekli.

Rodzina zaczęła cierpieć wielką biedę. A mogło być inaczej.

Gdy wybuchła rewolucja Dziadek otrzymał gratyfikację 40000 rubli w złocie (28 kg).

Ponieważ złoto było ciężkie wymienił je na papierowe ruble. Część pieniędzy schował w winorośli, która werandę porastała i tą część pieniędzy ktoś ukradł.

Reszta straciła wartość po rewolucji.

Po rewolucji i w czasie wojny domowej cukrownia w Derebczynie pracowała.

Pracownikom płacono głównie w cukrze. Wyjeżdżano w poszukiwaniu soli wymieniając 2 wiadra cukru za wiadro soli.

Pracownicy zbrojnie bronili cukrowni przed napadami różnych band.

Pewnego razu wujek Kazio wiózł bryczką wypłatę dla pracowników cukrowni.

Dwóch bandytów zaczęło do nich strzelać. Furman zabity spadł z kozła a Kazio chwycił lejce i dojechał do cukrowni.

W Derebczynie komendantem straży był Iwan Bałuszok, były marynarz i burłaka. Dzięki niemu ocalała cukrownia.

Któregoś dnia w dzień do cukrowni wjechała banda z 40 furmankami. Nikt im nie przeszkadzał ładować cukru i po załadowaniu każda furmanka wyjeżdżała. Za bramą czekała na nich straż i zatrzymywano bandytów.

Po nastaniu władzy radzieckiej w Derebczynie założono sowchoz. Resztę ziemi rozdano chłopom.

Dziadek otrzymał 3 ha ziemi. Miał konia -Kirgiza, wóz, 2 krowy, świnie i drób.

Zboże cięli kosą i sierpami, ziarno młócono cepami. Chłopcy pomagali w domu.

Tolek oporządzał krowy, Józio konia, Mirek świnie. Tosiek był w „Wyższom Naczalnom Uczyliszcze”  (7 klas). Po oporządzeniu inwentarza chłopcy szli do szkoły.

W zimie ciągnęli drzewo na opał do szkoły. Nie było zeszytów i ołówków.

Atrament robiono z ołówków chemicznych, zeszyty z ksiąg magazynowych.

Stach w tym czasie pracował w cukrowni. Wujek Kazio był u stryja Antoniego w Woronowicy k/Winnicy i pracował w cukrowni. Stryj musiał uciekać do Elizawietgrodu bo chłopi chcieli go zamordować. W 21 roku stryj Antoni i ciotka Rafaela przyjechali do Derebczyna.

W czasie wojny domowej gdy nie było władzy, ludność sama ustanawiała sądy. Gdy jeden z bandytów ukradł woły po wyjściu z więzienia, został złapany i wieś go ukamieniowała. Innym razem złodziei skazano na karę chłosty. Cała wieś musiała iść i każdy miał uderzyć. Dziadek też musiał uderzyć. Złodzieje zmarli.

Potem nastała coraz większa bieda. Mirek wspominał czarny chleb z jęczmienia, bardzo kruchy i łamliwy.

Chłopcy musieli najmować się do pracy w sowchozie. Tolek i Mirek na poganiaczy wołów, Tosiek pasł konie nocami. Mirek opowiadał że chodził cały dzień poganiając woły przy orce. Pole było długie. Jedną skibę ciągnęło się przeszło kilometr. Tak poganiał 3 pary wołów do wieczora. W nocy paśli własnego konia Kirgiza.

Dziadek Flawian sadził tytoń oraz pędził samogon ze śliwek i zboża. Przyprawiał wódkę piołunówką. Pewnego razu kazał Mirkowi zmieniać butelki w czasie destylacji. Mirek próbował, czy kapie jeszcze wódka i upił się. Dziadek przyszedł do piwnicy i widzi, że Mirek śpi a wódka z pełnej butelki się leje.

Wcześniej, kiedy przez Podole przechodziły oddziały Hallera, wstąpił do hallerczyków Stach i Kazio. Stach mi opowiadał, że był w oddziale liniowym a Kazio był w sztabie. Potem z wojskiem polskim wrócili obaj do Polski. Podole zostało po stronie radzieckiej.

Ktoś wydał, że synowie Dobrzyńskiego są w wojsku polskim. Przyjechali na koniach sowieci i pytali chłopa, gdzie mieszka Dobrzyński. Ten zaprosił ich na wódkę i posłał syna aby Dziadka ostrzec. Kawalerzyści tak sobie popili, że zapomnieli po co przyjechali.

W 1923 r. wujkowi Tośkowi groził pobór do wojska. Uciekł więc z ciotką Rafaelą przez zieloną granicę do Polski.

Opowiadał mi wujek Tosiek historię z czasu wojny domowej. Bolszewicy zarekwirowali konie i wóz do podwożenia amunicji na front. Po jakimś czasie chciał wracać do domu ale mu nie pozwolono.

Wpadł na pomysł i ukradł czerwonoarmiście czapkę z czerwoną gwiazdą. Odjechał niezatrzymywany i dotarł do domu.

Za władzy radzieckiej aresztowano księży. Ktoś puścił wiadomość, że w Murafie  przy źródle dzieją się cuda. Ludzie zaczęli tam stawiać krzyże. Władza w nocy krzyże usuwała. Wędrowały więc procesje z nowymi krzyżami, które znów były usuwane.

 

Gdy zaczęła się tzw. repatriacja, do Polski wyjechała reszta rodziny tzn. Piątkowscy, ciotka Zarucka.

Został stryj Antoni i dziadek Flawian z rodziną, ponieważ obydwie moje prababki, Maria (+1924 r.) i Amelia (+1923 r.) były chore i nie mogły udać się w taką podróż.

Zmarły w Derebczynie i zostały pochowane na cmentarzu w Murafie gdzie również spoczywał pradziadek Kazimierz Piątkowski.

W 1924 r. dziadek Flawian pojechał do Charkowa do konsulatu załatwić dokumenty na wyjazd do Polski. Za każdą osobę musiał płacić rublami w złocie. Portfel z dokumentami został mu skradziony. Następnego dnia portfel podrzucono bez pieniędzy, ale były dokumenty. Wyjechali pociągiem ze stacji Rachny do Szepetówki potem do Zdołbunowa i do stacji Rudnia Poczajowska na Wołyniu.

Stamtąd pojechali do Werbnia, gdzie pracował Stach u Hulewicza.

Przed I wojną Hulewicz popadł w długi i groziła mu licytacja. Zapisał więc majątek w Werbniu swojemu pracownikowi Tomaszewskiemu. Sam poszedł pracować do hr. Ledóchowskiego. Gdy spłacił dług, Tomaszewski oddał mu majątek.

Tomaszewski miał córkę Marię z którą ożenił się wujek Stach. Stąd syn Hulewicza przyjaźnił się ze Stachem aż do śmierci tego drugiego w 1983 r. Hulewicz przyjeżdżał na urlop do Sopotu i tam odwiedzał Stacha u Prochowskich. Ostatni raz był w sierpniu 1983 r. i tam go poznałem. Wujek Stach leżał już i trudno poznawał ludzi.

Poznał mnie ale tylko się uśmiechał gdy do niego mówiłem. Potem pożegnałem się, on lekko machnął dłonią i powiedział „no to cześć”.

Po przyjeździe na Wołyń babcia Jadzia i dziadek Flawian zamieszkali w Werbniu w czworakach. Tolek pojechał do Łucka do cioci Nocmanowej i chodził do szkoły powszechnej. Mirek zamieszkał w Łucku u Piątkowskich.

Mieli dom na Monopolowej.

 

Dziadek Flawian dostał pracę u hr. Ledóchowskiego. Miał pilnować koni wierzchowych i wydawać obrok. Nie pilnował terminowego wydawania owsa, za dużo mówił i przeszkadzał innym w pracy. Został więc zwolniony. Od tego czasu więcej już w życiu nie pracował.

 

Dziadkowie przenieśli się do Łucka i zamieszkali u Tośka w Urzędzie Ziemskim do jego ożenku. Potem przenieśli się na ul.Monopolową do Piątkowskich.

W tym czasie Tosiek ożenił się z Janiną Wrzos, spokrewnioną w dalszej linii z Dobrzyńskimi przez naszą prababkę Amelię Budkiewicz.

 

Gdy Tolek był w szkole podstawowej w Łucku Stach, Tosiek i Józik płacili korepetycje aby nadrobił zaległości z języka polskiego po szkole rosyjskiej.

Potem gdy był w seminarium nauczycielskim płacili bracia za niego czesne 40 zł.

Płacili również czesne za naukę Mirka w seminarium do czasu kiedy Tolek skończył naukę i zaczął pracować. Wtedy przez ostatnie dwa lata nauki Mirka w seminarium Tolek płacił za niego czesne 40 zł miesięcznie. Mirek w seminarium mieszkał na stancji a potem u Kazika. Za mieszkanie musiał palić w piecu, sprzątać i robić zakupy oraz przyrządzać śniadanie współlokatorom na stancji u Kazia.

Jeden z nich był Czechem drugi Ukraińcem. Był więc Lech, Czech i Rus – tak mawiał Tato.

Gdy brakowało pieniędzy na śniadania to Mirek jadł tylko suchy chleb i pił herbatę.

Na obiady zarabiał korepetycjami.

Mirek będąc w seminarium grywał na instrumentach: klarnet, gitara, mandolina.

Uprawiał wioślarstwo. Pływał na skifie oraz kajakiem. W kajakach dwójkach zdobył z kolegą; nazywał się chyba Marczak, mistrzostwo Wołynia.

Wakacje spędzał w Werbniu u Stacha. Lubił łowić ryby. Pewnego razu wracał z ryb.

W pewnym miejscu rzeka płynęła zakolem porośniętym trzcinami. Nie było wiatru

a trzcina się kołysała. Na skraju trzciny czatował sum i ogonem trącał trzcinę.

Mirek miał oścień. Uderzył w suma ale w okolicy ogona i sum się zerwał.

Na drugi dzień Mirek z ciekawości poszedł w to samo miejsce i zobaczył znów suma.

Wbił oścień w suma i przygwoździł do dna, ale nie mógł go wyciągnąć bo sum był bardzo duży i mocno się rzucał. Przechodzący chłopak pobiegł po Stacha, który przyszedł z widłami. Wyciągnęli suma na brzeg. Gdy zarzucili suma na ramię to ogon sięgał ziemi. Ważył przeszło 21 kg.

W 1933 r. ożenił się Tolek i zabrał babcię Jadzię do siebie. Pracował w szkole w Matwiejowcach k/Krzemieńca. W 1934 r. Mirek skończył seminarium nauczycielskie i wziął do siebie na utrzymanie dziadka Flawiana. Zarabiał 110 zł. Za pokój na stancji płacił 30 zł a za obiady dla 2 osób 60 zł. Na śniadania, kolacje i inne wydatki zostawało mu 20 zł. Czasem nie miał na śniadanie.

Pracę Mirek rozpoczął w Łucku prowadząc szkołę więzienną i bibliotekę.

Kazio pracował w Izbie Skarbowej i przez znajomego prokuratora załatwił tą pracę.

Oprócz nauki i biblioteki prowadził Mirek chór i orkiestrę więzienną. Z okazji jakichś uroczystości chór i orkiestra występowały w mieście np. w Urzędzie Wojewódzkim. Podporą chóru był pop śpiewający pięknym basem, który siedział za morderstwo. Ta praca w więzieniu zaważyła na dalszych losach Mirka, a może i uratowała mu życie w czasie wojny. W więzieniu siedział niejaki Liniewicz. Oszukiwał chłopów na targu, grał w trzy karty tzw. żulik. Siedział również Ukrainiec Pawluk. Przychodził do biblioteki wypożyczać książki.

Po roku pracy chcieli Mirka posłać do szkoły policyjnej na przeszkolenie dla pracowników więziennych. On odmówił i zrezygnował z pracy.

To go prawdopodobnie uchroniło przed Ostaszkowem.

 

Dostał pracę we wsi Litwa w powiecie Torczyn niedaleko Białegostoku skąd pochodziła moja mama. Litwa była wsią ukraińską. Poprzedni kierownik szkoły Ukrainiec został usunięty za nacjonalizm. Szkoła była czteroklasowa. W pierwszej klasie dzieci uczyły się wyłącznie po ukraińsku. Od drugiej klasy po polsku z dodatkowym językiem ukraińskim.

Mirek założył orkiestrę we wsi, grała na zabawach i różnych uroczystościach. Chociaż był Polakiem był bardzo lubiany przez mieszkańców.

Po całym tygodniu pracy kierownicy sąsiednich szkół jeździli do siebie i tak kwitło życie towarzyskie na wsi.

Od czasów seminaryjnych Mirek przyjaźnił się ze Zbyszkiem Siekierzyńskim.

Zbyszek był bardzo wesoły, lubił się zabawić. Podobno miał zwyczaj każdego roku  3-go Maja skakać z mostu do Styru. Styr przepływał przez Łuck i dzielił miasto na dwie części. Lewostronna część miasta nazywała się Krasne.

Do 1939 r. Mirek pracował w Litwie, Tolek w Matwiejowcach k/Krzemieńca, Stach w Werbniu, Kazik, Tosiek i Józik w Łucku. Kazik w Izbie Skarbowej, Tosiek w Urzędzie Ziemskim, Józik w straży pożarnej.

 

W Łucku kwitło życie towarzyskie. Mirek opowiadał, że któregoś roku jak wyszedł po Wigilii na Pasterkę to z rodzicami spotkał się dopiero na Nowy Rok u Piątkowskich. Był bardzo lubiany, więc go zapraszali różni znajomi.

Przed wojną wujek Kazio wybudował w Łucku dom na kolonii oficerskiej. Działkę otrzymał od wujka Tolka, który jako oficer rezerwy działkę otrzymał.

 

I tak nadszedł wrzesień 1939 r.

17 września bolszewicy „oswobodzili” Łuck. Nastała władza bolszewicka.

W sąsiedniej wsi Białystok był kierownikiem szkoły Żukowicz, Ukrainiec wyznania greko- katolickiego. Bolszewicy zrobili go inspektorem szkolnym. W Białymstoku powstała szkoła dziesięcioklasowa. Dyrektorem szkoły została żona Żukowicza, a zastępcą do spraw pedagogicznych Żukowicz zrobił Mirka.

Baby ze wsi Litwa poszły do powiatu żeby im nie zabierali kierownika.

Mirek został wezwany. Powiedzieli mu „czemu ludzi buntujesz a my ci dajemy awans”. Żukowicz wiedział, że Mirek dobrze poprowadzi szkołę żonie i prawdopodobnie dał za niego jakieś poręczenie.

W Litwie urządzono Mirkowi pożegnanie. Wieś bawiła się do rana. Rano załadowali rzeczy na furmankę oraz instrumenty które były własnością Mirka i pojechali do Białegostoku.

 

W Białymstoku m.in. pracował w szkole Głowacki, który był synem popa. Pełnił funkcję sekretarza partii i publicznie mówił że popy to „duszoguby”.

Zaczęły również pracę dwie młode nauczycielki Gienia i Halka.

Skończyły gimnazjum w Łucku i bolszewicy kazali im uczyć w szkole bo nie było nauczycieli rosyjskich.

W tej szkole Mirek poznał Gienię, swoją przyszłą żonę.

Gienia dostała polecenie opiekowania się szkolną organizacją pionierską.

W zimie trzeba było zorganizować zawody w sportach zimowych.

Niektórzy uczniowie mieli wystrugane narty z desek oraz łyżwy drewniane. Zawody odbyły się. Startowało 17 zawodników. Trzeba było wysłać sprawozdanie do powiatu. Sekretarz Głowacki kazał napisać, że startowało 127 zawodników.

W nagrodę za masowy udział uczniów w zawodach szkoła dostała proporczyk i bębenek. Opiekunka    i organizatorka zawodów w lecie została w nagrodę wysłana na wycieczkę statkiem po Dnieprze. Zdjęcia z tej wycieczki przechowujemy w albumie rodzinnym.  

Do szkoły przyjeżdżał z powiatu prokurator. Przychodził na lekcje i przysłuchiwał się, głównie na lekcjach Mirka. Nieraz nocował w pokoju Mirka. Gdy podawał kolację to prokurator kazał Mirkowi pierwszemu próbować jedzenie i kawę czy herbatę a potem sam jadł. Przed spaniem oglądał co jest za oknem i okno zamykał.

Na różne uroczystości przyjeżdżał również z powiatu sekretarz partii – Rosjanin.

Kiedyś na 1-go Maja po „mitingu” odbywała się zabawa. Mirek poszedł do domu i za nim wyszedł sekretarz trochę podpity. Musiał poczuć sympatię do Mirka bo zaczął się zwierzać. Powiedział iż wie, że przynieśli ze sobą na Wołyń nędzę i biedę. Rzucają go do pracy od miasta do miasta. Rodzina jest gdzieś w Rosji. Cały jego majątek to wszystko co mieści się w małej walizeczce.

W Białymstoku często urządzano masówki. Szkolono ludzi ideologicznie.

Sekretarzem wiejskim partii zrobili bezrolnego chłopa przedwojennego, który chyba niezbyt umiał czytać  i pisać.

Wysłali go na wycieczkę po Rosji aby zwiedził kołchozy i tamtejszy dobrobyt.

Po powrocie zwołano „miting” i sekretarz opowiadał swoje wrażenia z podróży.

Powtórzę jak to opowiadał Mirek: „Przyjeżdżam do wielkiego kołchozu, hodowali tam świnie a każda waży przeszło tonę”. Jedna z bab wiejskich nie wytrzymała i śmiejąc się mówi „towarzyszu sekretarzu, trzeba było chociaż ogon takiej świni przywieźć to bym miała czym dzieci nakarmić”.

Ponieważ w szkole brakowało klas, wynajmowano chałupę, w której była klasa i mieszkał Mirek z sekretarzem szkolnym Głowackim. Gdy zbliżała się Wielkanoc Głowacki poprosił „Mirek zastąp mnie bo muszę pojechać wyspowiadać się”.

Za Niemców Głowacki wyświęcił się na popa.

Mirek dostał wezwanie stawić się przed komisją poborową w Torczynie. Wielkim zaskoczeniem była obecność w komisji Ukraińca Pawluka, który siedział w Łuckim więzieniu. Komisja po zbadaniu przyznała kategorię wojskową i kazała wyjść.

W tym momencie ten Ukrainiec szepnął coś do ucha sąsiadowi z komisji. Będąc już na korytarzu Mirek został zawrócony. Komisja zmieniła mu coś w karcie poborowej.

Możliwe, że był w pewnym sensie osobą podejrzaną jeśli pracował w więzieniu.

W każdym razie, gdy w 1941 r. rozpoczęła się wojna niemiecko- bolszewicka, nie dostał karty mobilizacyjnej.

Z relacji mamy przekazuję treść rozmowy z komisją poborową, gdy tatę wrócili z korytarza. Zapytali się gdzie poprzednio pracował. Tato powiedział, że w szkole dla dorosłych w więzieniu w Łucku. Oprócz nauczania roznosił książki więźniom, co może potwierdzić obecny tu tow. Pawluk bo chociaż przepisy pozwalały dawać więźniom jedną książkę to Pawluk na swoją prośbę otrzymywał dwie.

Wtedy komisja coś zmieniła w książeczce wojskowej.

Pewnego razu z okazji jakiegoś święta państwowego odbywała się w Torczynie akademia. Sekretarz partii w przemówieniu wypowiadał się na temat przeciwników władzy sowieckiej. O Mirku powiedział, że „jest taki dyrektor szkoły który czeka na powrót Polski ale włosy mi na dłoni wyrosną jeśli się doczeka”.

Po jakimś czasie zaczęły przychodzić wezwania na NKWD do Torczyna. Przyjeżdżał na koniu posłaniec do Białegostoku z wezwaniem na popołudnie.

Pytali Mirka o pobyt na Podolu przed 1924 rokiem, dlaczego wrócili, czy władza radziecka się nie podobała. Potem kazali pisać życiorys. Sprawdzali każde słowo i wypytywali o szczegóły. Potem ponownie kazali pisać życiorys nieraz i trzykrotnie w ciągu nocy. Porównywali każdą wersję. Rano o 6 zwalniali do domu każąc podpisać że nie powie gdzie był. Przykazywali stawić się w tym dniu do pracy.

Był tak kilkakrotnie przesłuchiwany.

Ostatnie wezwanie otrzymał już do Łucka na dzień 22 czerwca 1941 r.

Pojechał wieczorem i przenocował u rodziny. Rano wyszedł do siedziby NKWD.

W okolicy mostu na Styrze zauważył samoloty, które bombardowały most.

Jakiś wojskowy rosyjski stał obok i mówił „pewnie odbywają się maniowry”.

Samoloty miały czarne krzyże.

Mirek odetchnął. Liczył się z tym, że tym razem już z NKWD nie wróci i zostanie zesłany na Sybir.

Wcześniej w 1940 roku odbywały się wywózki ludności polskiej na Sybir. Najpierw wywieziono rodziny oficerów i podoficerów. Urzędników państwowych, policjantów i ich rodziny, leśniczych a następnie rodziny chłopskie.

Pewnego razu gdy jak zwykle w sobotę po pracy wybierali się do koleżanki (nauczycielki) w sąsiedniej wsi, ktoś powiedział żeby tam nie nocowali. Okazało się, że tej nocy połowę wsi wywieziono na Sybir.

12 lipca 1941 roku Mirosław Dobrzyński ożenił się z Eugenią Kowalczuk.

Rodzice dostali pracę w szkole w Berezołupach. Mirek po miesiącu pojechał do Łucka i dostał pracę kasjera w młynie na Krasnym.

W listopadzie Niemcy rozebrali szkołę i Mama przyjechała do Łucka. Rodzice zamieszkali na
ul. Monopolowej w domu, którego połowa należała do ciotki Nocmanowej a druga połowa do Piątkowskich. Mieszkali tam do 1943 r. a następnie wynajęli mieszkanie na ulicy Chocimskiej w domku Ukraińca.

Niedługo po ślubie Gienia dostała wiadomość, że ma przyjechać do Białegostoku (wsi rodzinnej). Po przyjeździe została aresztowana przez milicję ukraińską. Został aresztowany również dziadek Szymon, cioteczny brat Gieni i jeszcze kilka osób.

Mirek gdy się dowiedział o aresztowaniu pojechał do Białegostoku i spotkał się z komendantem miejscowej policji, którego znał z Litwy, w której tamten mieszkał przed wojną. Dowiedział się, że to Niemcy kazali aresztować osoby, które sprzyjały władzy sowieckiej. Tato objechał go i ten chciał zwolnić Gienię i dziadka Szymona, ale potem zwolnił jeszcze kilka osób. Wieczorem cioteczny brat Gieni i kilku jeszcze Żydów zostało rozstrzelanych.

Pod koniec stycznia 1944 r. zbliżał się front. Przed Świętem Matki Boskiej Gromnicznej Niemcy opuścili miasto Łuck.

Przepowiedział to ksiądz dużo wcześniej. W czasie mszy świętej odwrócił się od ołtarza i powiedział, że Matka Boska przekazała mu że na Jej Święto nie będzie już Niemców.

Front zatrzymał się za Łuckiem. W mieście była 3 linia obrony. Na Krasnym w ogrodach stały działa przeciwlotnicze a niemieckie samoloty bombardowały miasto.

Niedługo miałem się urodzić.

Wokoło było dużo zbombardowanych domów. Właściciel domku- Ukrainiec codziennie obchodził dookoła dom i żegnał ikoną. Pewnego razu bomba upadła na podwórze wyrwała olbrzymi lej, ziemię przeniósł podmuch nad domem, a w domu nie wyleciała z okien ani jedna szyba.

Ja urodziłem się 16 marca 1944 roku ok. godz. 17.

Ponieważ most na Styrze był zbombardowany wieźli mnie do chrztu do Katedry łódką. Pojechał Tato, Ciocia Jasia- chrzestna matka, wujek Tosiek – Chrzestny ojciec i wujek Kazio. Chrzest odbył się          19 marca.

W tym czasie Tato otrzymał powołanie do wojska i 20 marca wyruszył na front.

Mama została bez środków do życia. Otrzymywała dla mnie 1/4 litra mleka ponieważ byłem synem żołnierza. Pomagał nam dziadek Szymon. Przywoził z Bialegostoku zboże i mąkę. Mama na targu sprzedawała resztki ubrań.

Tato trafił do tzw. karnej kompanii było tam dużo żołnierzy sowieckich skazanych za przestępstwa. Budowali tory dla pociągów dowożących wojsko i zaopatrzenie na linię frontu, często pod obstrzałem.

Tato rozchorował się, prawdopodobnie na chorobę nerek. Był cały spuchnięty.

Został przewieziony do szpitala w Berdyczowie. Mieszkała tam ciotka Taty Maria Kossowska. Sprowadziła lekarza, który Tatę wyleczył.

Po wyjściu ze szpitala Tato stanął przed komisją lekarską. Wiedział już z gazet, że na Wołyniu stacjonuje Polskie Wojsko. Poprosił o przeniesienie do Wojska Polskiego i dostał skierowanie do Żytomierza. Ponieważ nie było czym dojechać poszedł z Berdyczowa do Żytomierza piechotą. Trafił do oddziału rusznic przeciwpancernych.

Mówił, że bardzo ciężko było nosić rurę na ramieniu.

Pewnego razu spotkał oficera, który na widok Taty zapytał się „panie profesorze co pan tu robi, ja nie dam panu zginąć”. Był to wspomniany wcześniej „żulik” Liniewicz, którego poznał Tato pracując w więzieniu. Skończył szkołę oficerską i był oficerem zwiadu. Załatwił Tacie stanowisko pisarza w I pułku piechoty I Dywizji.

Ponieważ lubił wypić nie doręczył jakiegoś meldunku i został zdegradowany. I tak znajomość z więzienia przydała się. Liniewicz prawdopodobnie nie dał Tacie zginąć.

Wcześniej przed ucieczką Niemców z Wołynia uciekli ostrzeżeni przez miejscowych Ukraińców: Stach z Werbnia pojechał z rodziną do Warszawy do Hulewicza, Tolek z Matwiejowiec do wsi pod Rzeszowem.

Tosiek z rodziną po przyjściu bolszewików wyjechał do Polski.

Józik uciekł z Niemcami bo bał się bolszewików i znalazł się pod Warszawą z rodziną Stacha. Kazia bolszewicy aresztowali i wywieźli do obozu.

Przed pójściem do wojska Mirek Przekazał Gieni, że Józik schował pod progiem w drewutni swoje złoto.

Władze sowieckie kazały zgłosić się do punktów repatriacyjnych wszystkim Polakom. Zgłosiła się babcia Jadzia z dziadkiem Flawianem. Koniecznie chcieli abyśmy wszyscy, tzn. Gienia ze mną, pojechali razem. Ciocia Jasia miała jechać następnym transportem w sierpniu.

Tuż przed naszym wyjazdem banderowcy zabili dziadka Szymona. (Babcia zmarła  w 1941 roku).

Nasz transport miał wyjeżdżać w maju 1945 roku. Mama zabrała swoją siostrę Lilę.

Pojechali również z nami Żbikowscy Jerzy i Mirka z dziećmi: Wiesławem i Hanią.

Tuż przed wyjazdem babcia nie pozwoliła mamie przynosić drewna z drewutni. Chodzili sami z dziadkiem. Byli bardzo zmęczeni i zmartwieni. Trwało to chyba dwa tygodnie. W końcu mama nie wytrzymała i zapytała co się stało. Babcia powiedziała, że Józio przed wyjazdem schował w drewutni złoto i mieli je zabrać dziadkowie, gdyby wyjeżdżali do Polski.

Mama weszła do drewutni i zobaczyła przy wejściu dziurę w ziemi głęboką na ok. 1,20. Sięgnęła pod próg i wyciągnęła zawiniątko ze złotem.

Dziadek zabrał ze sobą kufry, dużą komodę strasznie ciężką. Mama to wszystko przenosiła, ładowała i wyładowywała z Jerzym Żbikowskim. Dopiero w Ostrowiu okazało się, że w komodzie było pełno żelastwa, stare łopaty, grabie i gwoździe.

Transport wyjechał w maju. Przez Lwów, Bytom do Ostrowa Wielkopolskiego. Stamtąd miał jechać do Działdowa w Olsztyńskim.

Ponieważ wiadomo było, że pod Warszawą mieszka Stach z rodziną oraz Józio, dziadkowie postanowili wysiąść w Ostrowiu Wielkopolskim i pojechać do synów.

Mama musiała wysiąść z transportu z nimi. Żbikowscy pojechali do Kalisza bo stamtąd pochodził Jerzy. Ja jechałem w sukience i szmacianych bucikach.

Na dworcu w Ostrowiu zgubiłem jeden bucik. Wszyscy kolejarze na stacji szukali tego bucika i na drugi dzień ktoś go znalazł.

Józio przyjechał okazyjną ciężarówką. Zabrał rzeczy razem ze „sławną” komodą oraz babcię Jadzię i pojechali do Brogów k/Sochaczewa.

Mama ze mną, Lilą i dziadkiem Flawianem miała jechać pociągiem.

Pociągi jeździły bardzo rzadko i były przeładowane. Ludzie siedzieli na dachu i stali na buforach. Gdy pociąg miał już odjeżdżać okazało się, że dziadek Flawian zniknął.

Spotkał znajomego z Łucka i tak był zajęty rozmową, że nie zwracał uwagi na prośby mamy aby wsiadał. Mama wsadziła mnie i Lilę do wagonu a sama próbowała nakłonić dziadka aby wsiadł. Pociąg ruszył, ja zacząłem się drzeć bo mama stała na peronie. W końcu dwaj mężczyźni wzięli dziadka pod ręce i wsadzili do pociągu w innym wagonie, mama wsiadła również do innego wagonu.

I tak szczęśliwie dojechaliśmy do Żyrardowa, a stamtąd do Brogów niedaleko Żelazowej Woli.

Potem mama dostała pracę nauczycielki w Łaziskach.